poniedziałek, 6 lutego 2012


Stopem po Bieszczadach
Grubo ponad 20 stopni mrozu… przemarznięte stopy, drobinki lodu przyczepione do policzków, widok serpentyn ciągnących się przed nami:
- Zobacz jak ładnie
- Spierdalaj


Jarosław stacja PKP, 10:30

Stopem - lecz zaczynamy od stacji PKP, ponieważ mieliśmy się dostać się do Przemyśla pociągiem, aby uniknąć znajomych ludzi oraz telefonu od mamy z pytaniem:

- Krystian co robisz koło szpitala ?

Jednak zawiódł internetowy rozkład, byliśmy zmuszeni przedzierać się przez miasto, z wielkimi plecakami i przyjemnym ciężarem śpiwora, pełni zapału i jeszcze ciepli dotarliśmy na wylotówkę.

Marker, kartka, kciuk, piętnaście minut i jedziemy

Miła kobieta w kobiecym aucie, opowiada o swojej pracy i dojazdach. Mówi nam również o swoich podróżach, widać swój na swego zawsze trafi. W jej oczach można dostrzec tęsknotę do naszych lat… z podziwem i lekką zazdrością zostawia nas przy hotelu, stamtąd widać przystanek, przeklęty przemyski przystanek.

Przemyśl po 11:00

 Wcześniej Grzywa stwierdziła, że chce jej się sikać,  po drodze napotykamy miejscowy pub, szybki rzut oka po pomieszczeniu, patrzę… jest toaleta, wybawienie dla grzywy, czytam kartkę na drzwiach, nagle Dominika wypala:

- Pięć złotych wychodzimy.


Uśmiech na twarzy barmanki i nie musimy płacić, krótka rozmowa z panami którzy pili piwo, dostaliśmy pokrzepującą informację, że bez problemu coś złapiemy. Grzywa jakoś dziwnie uśmiechnięta, ubiera czapkę, żegnamy się z miłą panią barmanką i wychodzimy. Do pokonania tylko parę metrów, zajmujemy ulubione, lecz niestety nie legalne miejsce do łapania stopa- przeklęty przystanek. Nie wiem jaka była temperatura, ale było cholernie zimno, mały ruch a jak już coś jedzie, to kierowcy pokazują, że są na miejscu. Palec albo kciuk w dół, można się poczuć jak przegrany gladiator na rzymskiej arenie, ale nie poddajemy się, łyk ciepłej herbaty z termosu i można stać dalej.
Niestety wciąż nic, rąk już nie czuje, postanowiłem założyć drugą parę rękawiczek, z którymi do końca wyjazdu się nie rozstawałem. Zaczynamy  mieć lekki kryzys a to wszystko przez przenikliwe zimno, które ciągnie od Sanu. Jak to w kryzysie, rozpoczynamy naszą autostopową pieśń
„Słoneczne reggae” J. Piosenka zawsze działała cuda.

Radość, hamujące auto, torba na plecy, bieg.

- Przepraszam ja tylko kolegę chciałem wysadzić.

-*Kurwaa* - W porządku, miłego dnia.

Lekkie rozczarowanie, ale jeszcze optymistyczniej podeszliśmy na początek przystanku i znowu zaczęliśmy łapać . 
Mniejsza radość, zwalniające auto, spacer z torba. JEDZIEMY!

Znów kobieta, znów sama, widać kobieca wrażliwość każe zabierać zmarzniętych licealistów,
o twarzach Indian. Parę standardowych pytań-skąd jedziemy i dokąd, pani lekko zdziwiona stwierdziła, że zawiezienie nas parę kilometrów dalej, niestety nie mam pamięci do nazw wiosek, więc nie powiem wam dokładnie gdzie zajechaliśmy. Po drodze widzimy już zarys tego co nas czeka w Bieszczadach.  Rozpoczynają się serpentyny, po obu stornach pięknie przyśnieżone  świerki. Widok jak z filmów fantasy. Zjazd z serpentyn i jesteśmy w wiosce, której nazwy nie pamiętam, bardzo ciepło dziękujemy pani, z którą jechaliśmy i wychodzimy na bardzo zimne powietrze.

Wioska bez nazwy po 13:00

Grzywa wygląda jakby chciała powiedzieć coś bardzo głupiego i tak było:

- Kryniu, bo mi się znowu chce sikać ale tak że nie wytrzymam.

O sikaniu na polu (  jak można mówić na dworze : ) nie ma mowy, więc wypalam z pomysłem aby udać się do jakiegoś domu i po prostu zapytać, czy można skorzystać z toalety, nie tracąc czasu, tak zrobiliśmy. Obchodzimy dom, ponieważ wejście nie znajduje się od strony szosy.  Tak na marginesie taka ciekawostka, którą zauważyłem, im bliżej gór, tym ludzie coraz mniejszą wagę przywiązują do „swojej” ziemi, po porostu nie mają ogrodzeń… żyją jakby wolniej, bez wyznaczonych parceli. Dobra, ale wracając do sikania, to otwiera nam młody chłopak i z lekkim zdziwieniem zaprasza nas do siebie, dobrze, że jeżdżę z przyjaciółką, zawsze ludzie przychylniej patrzą na dziewczynę.  Nie wiem jak wyglądała toaleta, o to musicie pytać Grzywę.

Ponownie przystanek, szybkie śniadanie i na szczęście  szybki stop.

Jeden z najciekawszych autostopów, zabrało nas starsze małżeństwo z Rzeszowa.  Jak się okazało później przygraniczni biznesmani, którzy jechali po paliwo alkohol i fajki. Standardowy wyjazd za granice mieszkańców Podkarpacia. Jedziemy w stronę Krościenka piękne widoki, lecz zgubna trasa. Planowałem skręcić za Birczą na Sanok i jechać przez Lesko, jednak miły biznesman powiedział że przez Krościenko też dojedziemy, tylko może być mniejszy ruch. O pustyni aut nic nie mówił. Wysiadamy w Krościenku, parę zdjęć przy znaku „Granica Państwa” i jesteśmy gotowi na dalszą podróż. Mijamy rondo i kierujemy się w stronę Ustrzyk.

Krościenko 14:00

Spacer za rondem, poszukiwanie wina Bieszczady, przygoda ze strażą graniczną.

W oddali widzimy sklep,  jedną rzeczą którą chcieliśmy koniecznie przywieść z Bieszczad, było regionalne wino „Bieszczady”, które można dostać tylko tutaj. Słowa przygranicznych turystów niestety się sprawdzają, auta jeżdżą dosyć rzadko, w sumie to w ogóle. Zbliżamy się do sklepu
i o dziwo zbliża się także auto. Szyba wymiana spojrzeń auto – sklep, auto – sklep. Wybieramy samochód i na szczęście trafnie. Zatrzymuje się nam mężczyznę który odwoził kolegów z pracy do Ustrzyk Dolnych. Ciekawe dlaczego staż graniczna się nam zatrzymała. Może wyglądaliśmy na Czeczenów, kto wie.  Siedziałem obok pograniczników trochę przestraszony J dobrze, że nikt nas nie kontrolował.  W ciszy, co się rzadko zdarza dojeżdżamy do Ustrzyk, w sumie już jesteśmy w Bieszczadach, ale to dopiero przed smak tego, co czekało nas dalej.

Ustrzyki Dolne 14:30

Ustrzyki, Biedronka oraz policja.

Jako że jechaliśmy na domek, do znajomych, wypadało kupić jakieś %%, aby nie przyjechać na „krzywy ryj”. Globalizm nawet zawitał do Bieszczad gdzie zrobiliśmy zakupy. Alkohol wrzucony do śpiwora, sok pod kurtkę i można udać się na wylotówkę. Nie spodziewałem się, że Ustrzyki są tak rozciągnięte. Po dosyć długim marszu docieramy w końcu na przystanek, przy którym stoi policja
i łapie na suszarkę… No w takim miejscu nic nie złapiemy.  Zapytałem policjanta gdzie możemy „bezpiecznie” łapać. Zaczął coś mówić o autobusie, jednak widząc naszą pogardę poradził nam iść jeszcze paręset metrów dalej, do „prostej”. Nie wiem, co pan policjant miał na myśli mówiąc parę set metrów. Szliśmy dobre 2 kilometry, a miejsca dobrego nie było widać, zirytowani zaczęliśmy łapać stopa w najgorszym miejscu: podwójna ciągła i barierki. Jednak szczęście nam sprzyjało.

LU, zaginiony śpiwór i ładne dziewczyny.

Zatrzymał się nam samochód na lublińskich blachach, upchany do granic możliwość - narty, torby
 i tylko jedno miejsce wolne. Na szczęście jakoś upchaliśmy, torby w bagażniku i mój kochany śpiwór. Z narciarzami zajechaliśmy do Czarnej.

Czarna grubo po 15:00

Gorące podziękowania dla pana kierowcy , uśmiech w stronę dziewczyny. W czarnej idziemy w lewo. Stamtąd już prosta droga na Bukowice jakieś  30 kilometrów,  może więcej… nagle zrobiło mi się jakoś lżej.
- *kurwa, zostawiłem śpiwór*
- Grzywa, czego mi brakuje.
- No nie wiem wyglądasz jakbyś wszystko miał.
- Popatrz dobrze.
- No nie wiem, zimno mi.
- Zostawiłem śpiwór.
- Ty to Kryniu jednak jesteś jebnięty… co my będziemy pić.

Myślami byłem z moim śpiworem, jednak głowę zaprzątała myśl, czy zdążymy przed zmrokiem. Wcześniej pisałem o pustyni samochodów, teraz to jest próżnia, nie ma nic, oprócz przeraźliwego zimne i pięknych gór. Krok za krokiem. Grzywa z nudów nauczyła mnie piosenki zdechł kanarek zdechł. Nie za bardzo optymistyczna, ale w sumie od tupania zrobiło się cieplej.  Jednak rąk dalej nie czuje, szliśmy dosyć długo, aż w końcu było słuchać auto, dobrze ze w naszym kierunku, modlitwa w stronę niebios- kciuk i jedziemy ;).

Polana, ukraińska wódka.

Znów kobieta, coś mamy szczęście do kobiet a to tylko dzięki mnie. Młoda studentka wracała z Krościenka, gdy usłyszała naszą historie o śpiworze, i zgubionym alkoholu. Wykazała się przedsiębiorczością i sprzedała nam alkohol… przemyt kwitnie.  Zawiozła nas do Polany, stamtąd już  tylko 2 wioski i jesteśmy u siebie. Dziękujemy, pakujemy alkohol tym razem do plecaka, jego już raczej nie zgubie.

Pięć kilometrów z buta, warszawiacy i amatorka baraniny.

Polana  „ szarówka”

Piękne widoki, jednak zupełny brak sił aby je podziwiać, aut nie tylko nie widać nawet ale i nie słychać. Stać nie da rady, bo jest zbyt zimno dlatego jak to mówi Grzywa dwójka i pobocze. No
i śpiewem, wróć… przekleństwami idziemy przed siebie. Martwię się coraz bardziej czy zdążymy, mijamy biedne domu, drewniane chatki i miejscowy sklep. Postawiamy sprawdzić czy mają wino, przy okazji ogrzewamy się trochę. Miejscowi polecili nam baryłkę. Jednak serdecznie za nią dziękujemy
i tym razem trójka  idziemy.  Jedzie samochód, jednak bez słowa żadnego gestu mija nas… gorycz dojrzewa w nas coraz bardziej. Po  10 minutach marszu sytuacja podobna  - słońca już nie widać. Robi się ciemno i zimno… Najwyżej będziemy pytać ludzi, czy możemy u nich spać.  Znowu auto, warszawskie  numery, w głowie nadzieja, turyści często zabierają, ponieważ jesteśmy dla nich jakąś tam atrakcja.
Zatrzymuje się nam nudne małżeństwo, które udaje się do Polańczyka – czyli jadą przez Bukowiec hurra!! Państwo doktorzy, bądź prawnicy szukając uroku miejscowych i ich jedzenia. Tak jak my tylko oni robią to hmm na silę.  Szukają barana, ponieważ małżonka uwielbia baraninę. Jedziemy parę chwil. Starszy pan informuje nas, że zjedzie na chwile. (Uwielbiam takich ludzi, jakoś lepiej wiedzieć co się dzieje.)  Zostaliśmy sami, żona poszła pytać o „barana” korzystając z tego, że małżonki nie ma starszy pan rozpoczyna rozmowę.
-Moja żona jest amatorką baraniny, po prostu ją uwielbia – Achh te zaakcętowane końcówki.
- Ja tam jej nie znoszę..
- Hmm nie wiem, ja tylko w kebabie jem i mi smakuje.
- Ja nie lubię, wyczuje baraninie w każdym daniu.
- fuuuu Bbbbarrranina

Z ostatnich słów śmialiśmy się przez dwa dni. Ale baranina baraniną, ważne, że jesteśmy w Bukowcu

Bukowiec, zmrok.

Serpentyny na piechotę, kominek- powitania.


Cdn - Myślę że wkrótce ;)
                                                                            Grzywa :)


                                                    Z daleka, aby wciąż chciało się wam czytać

  
                                                               Widok na Ustrzyki Górne
Proszę o komentarze i opinie. 

2 komentarze: